Komisja Europejska przyjęła w poniedziałek swoją propozycję kwot połowowych na Morzu Bałtyckim na rok 2024. KE powołuje się na ocenę naukową, która wskazuje, że kilka łowisk znajduje się w tragicznej sytuacji. Problem w tym, że kilkanaście lat temu, mimo sprzeciwu rybaków, wpuściła na Bałtyk paszowce, które doprowadziły na Bałtyku do ekologicznej katastrofy. Do tej pory żaden z unijnych urzędników nie został za to pociągnięty do odpowiedzialności.
Komisja zaproponowała całkowite dopuszczalne połowy (TAC) i kwoty dla trzech z dziesięciu stad zarządzanych w Morzu Bałtyckim. Pozostałe propozycje kwot zostaną ustalone na późniejszym etapie. Komisja proponuje zwiększenie uprawnień do połowów łososia w Zatoce Fińskiej o 7%, proponując jednocześnie zmniejszenie połowów łososia w basenie głównym o 15% oraz zmniejszenie połowów śledzia w Zatoce Ryskiej o 20%.
„Coraz bardziej niepokoję się skutkami degradacji ekosystemu Morza Bałtyckiego dla zasobów rybnych i wielu zależnych od nich łańcuchów pokarmowych” – powiedział komisarz ds. środowiska Virginijus Sinkevicius. Dodał, że UE musi podjąć działania, „aby lokalni rybacy mogli ponownie zapewnić sobie źródła utrzymania w postaci zdrowych zasobów rybnych”.
Problem w tym, że KE przez lata skrupulatnie kontrolowała małe jednostki połowowe, stanowiące większość polskiej floty rybackiej, natomiast potężne jednostki paszowe ze Szwecji i Danii w sposób zupełnie niekontrolowany wyławiały z Bałtyku wszystko, co tylko żyło. W efekcie do dziś brakuje ryb, a co za tym idzie – perspektyw dla odrodzenia się floty rybackiej. Zakrawa na kpinę, że obecnie KE całą winę za brak ryb w Bałtyku zrzuca na… zanieczyszczenie środowiska.
W oficjalnej notatce prasowej możemy przeczytać, że obecna sytuacja jest trudna dla rybaków, ponieważ dawniej ważne stada handlowe (dorsz zachodni i wschodni, śledź zachodni, środkowy i botnicki oraz łosoś w południowym Morzu Bałtyckim i rzekach) znajdują się pod dodatkową presją, zwłaszcza w wyniku utraty siedlisk spowodowanej degradacją środowiska zarówno w wodach śródlądowych, jak i w samym Morzu Bałtyckim. O paszowcach nie ma tam ani słowa.
Naukowcy, na których powołuje się KE, szacują, że od początku lat 90. XX w. wielkość stada śledzia w środkowym Bałtyku utrzymuje się na poziomie zbliżonym do minimalnego lub poniżej niego. Wpuszczając zatem statki paszowe unijni urzędnicy musieli zatem zdawać sobie sprawę z katastrofy, jaką wywołają trwające grubo ponad 15 lat połowy. Efekt? Wielkość stada śledzia botnickiego spadła poniżej zdrowego poziomu ze względu na mniejszą liczbę młodych ryb i mniejsze rozmiary ryb starszych. Komisja zaproponowała zamknięcie ukierunkowanych połowów obu stad oraz utrzymanie zamknięcia ukierunkowanych połowów stad dorsza, śledzia zachodniego i łososia w większości głównego basenu.
Komisja twierdzi, że proponowane TAC opierają się na najlepszych dostępnych opiniach naukowych ICES i są zgodne z wieloletnim planem zarządzania Bałtykiem przyjętym w 2016 r. przez Parlament Europejski i Radę. Faktem jest, że Morze Bałtyckie jest najbardziej zanieczyszczonym morzem w Europie. Wpływają na to utrata różnorodności biologicznej, zmiana klimatu, eutrofizacja, przełowienie i podwyższony poziom substancji zanieczyszczających, takich jak farmaceutyki i śmieci. Powiedzmy jednak otwarcie, owego przełowienia nie dokonały małe kutry, ale potężne jednostki w ramach zarządzania Bałtykiem przez unijne instytucje.
Anna Wiejak