
18 kwietnia przeżywamy 1000-lecie Korony Polskiej. Jak wielkie znaczenie ma pamięć o polskiej monarchii dla tożsamości współczesnego Narodu Polskiego?
Prof. Wojciech Polak: Monarchia to jest przede wszystkim obecnie symbol suwerenności, symbol wielkiej, potężnej, dumnej Polski. Koronacja Bolesława Chrobrego w 1025 roku miała szereg wymiarów. Zależało mu, aby być władcą koronowanym, bo królestwa to była taka pierwsza liga krajów europejskich, z największym autorytetem. Z drugiej strony władca koronowany to był władca, który dostawał Boską sankcję dla swojej władzy za pośrednictwem Kościoła, papieża, biskupów. On miał specjalne zadanie do wykonania, polegające nie tylko na obronie poddanych przed wrogiem zewnętrznym, bandytami, zbójami, których wtedy nie brakowało, czyli nie tylko zadanie zaprowadzenia porządku, ale także zadanie obrony wiary. Była zatem pewna sankcja religijna i pewne zadanie religijne, które było powierzone takiemu władcy.
To były także wymiary praktyczne – królestwo nie powinno być dzielone, ale powinno pozostawać w całości. Pamiętamy, że Chrobry już na początku swojego panowania musiał walczyć z tendencją dzielenia państwa na dzielnice. Chciał tego uniknąć. Miał trzech synów. Poprzez swoją koronację chciał zapobiec rozszarpywaniu piastowskiego dziedzictwa pomiędzy nich. Wyznaczonemu na następcę Mieszkowi, czyli późniejszemu Mieszkowi II, Bolesław kazał koronować się jak najszybciej po swoim pogrzebie i tak rzeczywiście się stało.
Zauważmy, że po śmierci Chrobrego nastąpił kryzys państwa piastowskiego, później – po koronacji Mieszka II – z tymi koronacjami był kłopot. Bolesław Śmiały jeszcze się koronował, potem mamy ogromną lukę i dopiero od 1295 roku, począwszy od Przemysła II, każdy władca Polski koronuje się już na króla. Jednak już od koronacji Bolesława Chrobrego nikt nie negował, że Polska jest królestwem.
W okresie kryzysu państwa piastowskiego, gdy żona Mieszka II, także królowa, Rycheza wyjechała do Niemiec, to kronikarze nazywają ją polską królową i nikt nie odmawia jej tego tytułu. Czyli to, co zrobił Chrobry wyznaczyło szlak polskiej państwowości. Przekaz był taki: Polska jest państwem potężnym, wielkim, jest suwerennym królestwem i takim pozostanie na wieki.
Dzisiaj na tą koronację powinniśmy patrzeć przez pryzmat potęgi i suwerenności naszego państwa. Także powinniśmy pamiętać o jednej cesze Bolesława Chrobrego, która także wiąże się z tą koronacją, mianowicie o jego dumie. To był władca dumny, władca, który nie chciał złożyć trybutu lennego z Czech, które zajął. To doprowadziło do wojny, zresztą utracił wtedy te Czechy, ale wiedział, że takich precedensów się nie robi, że jak złoży królowi niemieckiemu Henrykowi II hołd lenny z Czech, to ten może wkrótce zażądać hołdu z Polski, a on takiego trybutu składać nie będzie. Nie będzie lennikiem – jest dumnym, niezależnym, suwerennym władcą i te zasoby dumy powinniśmy czerpać z opowieści o Bolesławie Chrobrym. Dzisiaj na naszą niepodległość czyhają nasi sąsiedzi – Niemcy mają wielką ochotę zrobić z nas kraj prawie kolonialny. Mają różne plany – co gorsze, za pośrednictwem Unii Europejskiej realizowane – i my musimy na te plany odpowiadać z dumą, z poczuciem własnej wartości i z poczuciem tego, że Polska jest krajem suwerennym, że prawo unijne wcale nie jest nad naszym prawem narodowym, a jest dokładnie na odwrót. Najważniejsze dla Polaków jest prawo, które sami sobie uchwalili, więc dzisiaj musimy być takimi dumnymi dziećmi Bolesława Chrobrego.
Ta duma Bolesława Chrobrego została też w pewnym sensie odnotowana przez niemieckich kronikarzy, którzy bardzo ubolewali, że Bolesław Chrobry wyrwał sobie niejako tę koronę i uczynił Polskę królestwem. Bardzo im to się nie podobało. Również ten wymiar metafizyczny tego gestu Bolesława Chrobrego. I wydaje się, że to tkwi w Niemcach do dziś, dlatego że coraz częściej słyszę różne negatywne oceny Bolesława Chrobrego, sprowadzające go do pozycji rzezimieszka, czy za przeproszeniem jakiegoś pijaka, podczas gdy w rzeczywistości był to władca bardzo nowoczesny jak na ówczesne warunki europejskie.
Tak. Był to władca bardzo nowoczesny. To, że był dumnym, to było jego prawem, bo Polska była tak wielkim, potężnym państwem – była najpotężniejszym mocarstwem w Europie. Rzesza Niemiecka, może większa powierzchniowo, może posiadająca większe zasoby, była rozbita na drobne księstwa, margrabstwa, hrabstwa, a ci książęta, margrabiowie i hrabiowie skakali sobie do oczu, mordowali się wzajemnie i burzyli sobie zamki do gołej ziemi. Zachowywali się po prostu jak dzikusy. Ta Rzesza nie była więc przez to wcale potężna – była skonfliktowana i słaba, a Polska była krajem jednolitym, rządzonym przez dobrego, mądrego, nowoczesnego władcę. Jak się obserwuje wydarzenia, to można dojść do wniosku, że ten władca kulturowo stał dużo wyżej na przykład od cesarza niemieckiego, zwłaszcza od Henryka II.
Warto rozwinąć ten temat, gdyż Henryk II i jego otoczenie lubili dawać do zrozumienia, że Niemcy są kulturowo wyżej od Słowian, od Polaków, tymczasem niektóre zachowania Henryka II były wręcz barbarzyńskie. W 1002 roku, kiedy Bolesław Chrobry jedzie do niego do Merseburga, żeby porozmawiać na temat przynależności Łużyc, Miśni i Milska, zostaje przyjęty przez cesarza, dyskutuje z cesarzem i zawiera porozumienie, po czym po wyjeździe z cesarskiej rezydencji zostaje zaatakowany i następuje próba zamachu na jego życie. Gdyby nie jego przyjaciel Henryk ze Schweinfurtu, niemiecki wielmoża, z którym Chrobry zaprzyjaźnił się prawdopodobnie w dzieciństwie, gdy jako zakładnik przebywał na dworze cesarskim (wtedy Bolesław nauczył się też języka niemieckiego i zawiązał przyjaźnie z niektórymi młodymi niemieckimi wielmożami), nie miałby większych szans na ratunek. Zamach niewątpliwie został dokonany na rozkaz Henryka II.
W odniesieniu do Bolesława Chrobrego mogę przytoczyć przykłady zupełnie przeciwne. W 1015 roku w kraju Dziadoszan, na Śląsku doszło do wielkiej bitwy, gdzie Polacy rozbili oddziały niemieckie dowodzone zresztą osobiście przez Henryka II, wtedy już cesarza, i na polu bitwy poległo 200 niemieckich rycerzy, między innymi margrabia Marchii Wschodniej Gero. Dla Niemców to była ogromna klęska. Załamany cesarz wysyła biskupa Miśni Idziego, aby pojechał na pobojowisko i pochował zmarłych. Rzeczywiście ten biskup jedzie, stoi nad poległymi, modli się, zastanawia się, co robić. Polacy go widzą, podchodzą do niego, okazują mu szacunek, uszanowanie – przecież to wszystko musieli robić na rozkaz Chrobrego – po czym sami znoszą zwłoki pobitych rycerzy niemieckich, kopią mogiły, pomagają biskupowi, biorą udział w obrzędach pogrzebowych, żeby po chrześcijańsku pogrzebać ludzkie szczątki. Natomiast szczątki margrabiego Gerona (i jeszcze jednego poległego rycerza) ładują Idziemu na wóz, żeby je zawiózł do cesarza do Niemiec. Czy to nie było zachowanie rycerskie? Czy to zachowanie Chrobrego nie było zachowaniem prawdziwego chrześcijańskiego rycerza? Odpowiedź jest oczywista.
Trzeba podkreślić, że Chrobry był prawdziwym, wspaniałym, szlachetnym rycerzem i tą dumę, to poczucie godności, poczucie tego, że jest władcą potężnego królestwa miał w sobie jeszcze przed koronacją. On uważał się za króla. Mamy całą serię monet, które bił, a na których widnieje napis nie „Bolezlaus Dux”, ale „Bolezlaus Rex” – „Bolesław Król”. On zdawał sobie sprawę, że nazywanie jego państwa księstwem to jest jakieś nieporozumienie, że jest kimś dużo ważniejszym od księcia, a tylko pewien zbieg okoliczności spowodował, że nie mógł sięgnąć po koronę.
Zresztą podkreślmy jedną rzecz. W 1025 roku, gdy Bolesław Chrobry się koronował, powinien zgodnie z ówczesnymi zwyczajami mieć na to zgodę cesarza i papieża. Nowy cesarz, panujący od niedawna Konrad oczywiście takiej zgody mu nie udzielił, był do niego negatywnie nastawiony. Chrobry zresztą o tą zgodę go zapewne nie prosił. Papież, zależny od cesarza, też, jak sądzę, żadnej zgody mu nie udzielił. Trzeba podkreślić jedno – i ja to w swojej książce „Pierwsze królestwo” piszę bardzo wyraźnie – Chrobry koronował się nie pytając się nikogo o zgodę, ani cesarza, ani papieża. Arcybiskupowi gnieźnieńskiemu Hipolitowi kazał się po prostu koronować i koniec. Zdawał sobie sprawę, że w tej kwestii nikt mu nie będzie niczego dyktował, że jest równy innym najważniejszym władcom europejskim. Cesarzowi oczywiście okazywał uszanowanie, honorowe pierwszeństwo, ale poza tym nie okazywał mu żadnych innych względów.
Wraz z chrztem Mieszka I i koronacją Bolesława Chrobrego Polska weszła do geopolityki ówczesnego świata jako jeden organizm. Zaczęła mieć znaczenie, nad czym ubolewali między innymi niemieccy kronikarze. Dla władców piastowskich było jasne, że silna może być tylko Polska katolicka. Wydaje się, że współczesne kręgi rządzące czynią wysiłki, abyśmy o tym zapomnieli. Świadczy o tym między innymi brak odpowiednich obchodów 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego. Jak wielkie znaczenie w dziejach miała nasza katolicka wiara? Czy można powiedzieć, że dzięki niej przetrwaliśmy jako naród?
Oczywiście. Zaczątki polskiej państwowości tworzyły się jeszcze przed Chrztem Polski, ale to Chrzest włączył nasz kraj w krąg tej europejskiej Christianitas, w krąg państw cywilizowanych, utrzymujących ze sobą relacje, współpracujących, czasami też walczących, ale włączył nas w rytm tego życia europejskiego i okazało się, że w tych zmaganiach europejskich, które podjął już Mieszko, o zjednoczenie ziem zamieszkałych przez Słowian zachodnich, odnieśliśmy bardzo duże sukcesy, bo Bolesław Chrobry, gdy obejmował władzę w 992 roku, to w granicach państwa było i Pomorze Zachodnie i Małopolska – od niedawna – i Śląsk – też od niedawna, ale ta Polska była już jednak dużym, potężnym państwem.
Włączenie więc Polski w krąg państw chrześcijańskich miało różne znaczenie. Znaczenie stricte polityczne? Tak. Oczywiście. Także. Ale tutaj musimy pamiętać o tym znaczeniu metafizycznym, o tym, że Polacy uzyskali drogę do zbawienia. Wiara Chrystusowa ma także walory takie, że ułatwia rozwój. Chrześcijaństwo z nauką łączy taka swoista unia personalna. Modlimy się do Boga, chwalimy Go, przestrzegamy zasady moralności chrześcijańskiej, ale równocześnie badamy ten świat z ciekawością, bo Pan Bóg powiedział: czyńcie sobie ziemię poddaną. Żeby tę ziemię poddaną czynić, musimy poznawać prawa fizyki, chemię, matematykę i inne nauki. To gwarantowało rozwój. Dlaczego Europa, niewielki przyczółek Eurazji, nie będący w sensie geograficznym nawet samodzielnym kontynentem, stała się miejscem, które cywilizacyjnie promieniowało na cały glob, ta cywilizacja europejska ogarnęła całe kontynenty, można powiedzieć, że cały świat? Bo właśnie chrześcijaństwo zalecało pracę nad poznawaniem świata, ludzkiego umysłu, promowało też rozważania filozoficzne. Nie wystarczy bowiem poznawać świat, otoczenie człowieka. Trzeba jeszcze wiedzieć, po co to się robi. Trzeba jeszcze pewnej autorefleksji. Chrześcijaństwo to wszystko zapewniało, w odróżnieniu od innych religii, na przykład od religii hinduistycznej, która pogrążała te olbrzymie regiony Indii, te miliony mieszkańców w jakimś marazmie, w przeświadczeniu o tym, że czas płynie nie linearnie, ale kręci się w kółko. Te wyobrażenia także dzisiaj hamują postęp w tamtych regionach Azji.
Chrześcijaństwo było religią rozwojową, umożliwiającą rozwój cywilizacyjny. My, Polacy zawsze rozumieliśmy, że tu na Ziemi, od Pana Boga należy oczekiwać błogosławieństwa, więc nie ma co liczyć na cuda – te zdarzają się rzadko i wyjątkowo – że Pan Bóg raczej odpowiada na ludzką przedsiębiorczość, pracowitość, wysiłek. Gdy widzi wysiłek człowieka, to potrafi mu błogosławić i na to błogosławieństwo trzeba zawsze czekać, trzeba na nie zasłużyć i my, Polacy, zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Z jednej więc strony rzeczywiście pobożność, modlitwa, budowanie kościołów, klasztorów, rozwój kultury chrześcijańskiej. Z drugiej strony szlachta polska wykazywała się walecznością – kraju trzeba było bronić – zrozumieliśmy, że znajdujemy się w takim położeniu geograficznym, że jednocześnie bronimy całej Europy przed najazdem pogan. Robiliśmy to pod Legnicą, gdzie zginął Henryk Pobożny, ale potem, gdy nawała turecka zaczęła zagrażać Europie, to broniliśmy siebie i Europy wraz z innymi państwami czy to pod Warną czy pod Mohaczem. Po wyeliminowaniu Węgier staliśmy się właściwie jedynym państwem stanowiącym przedmurze chrześcijaństwa.
Polska była tym przedmurzem chrześcijaństwa i Europejczycy dobrze zdawali sobie z tego sprawę. W 1621 roku, gdy oddziały sułtana Osmana II stanęły nad Dniestrem, pod Chocimiem, Polacy – także trzeba to oddać – z dużymi posiłkami kozackimi, obronili wtedy siebie i Europę przed najazdem tureckim. To było docenione. Wszyscy w Europie zdawali sobie z tego sprawę, że Polska ocaliła Europę przed Turkami. Było dużo wdzięczności. W praktyce dowodził Jan Karol Chodkiewicz, ale teoretycznym dowódcą był królewicz Władysław Waza, który leżał chory w obozie w Chocimiu, ale formalnie to on dowodził. Potem, gdy ten młody królewicz wyruszył w podróż po Europie, to wszędzie witano go jako bohatera, władcy wręczali mu berła i przekazywali dowództwo nad swoimi armiami, papież widział w nim przywódcę Ligi Antytureckiej. Był wielki entuzjazm. Cała Europa doceniała rolę Polski.
Inaczej było po bitwie pod Wiedniem, gdzie przecież też ocaliliśmy Europę odsieczą Wiednia w 1683 roku, ale ówczesny cesarz nie okazywał nam wielkiej wdzięczności, raczej lekceważenie.
A zapłacono nam rozbiorami…
A zapłacono nam rozbiorami, w których Austria była bardzo aktywna. To jest prawda. Musimy pamiętać, że to powolne kruszenie się idei antemurale christianitatis wiązało się z odchodzeniem od średniowiecznych idei chrześcijańskiego uniwersalizmu, co wcale nie zmieniało faktu, że Polska faktycznie broniła cywilizacji łacińskiej jeszcze przez całe wieki. Popatrzmy dla przykładu na okres II wojny światowej: Polacy walczą z jednej strony z niemieckim nazizmem, z drugiej strony – z sowieckim, rosyjskim komunizmem. Walczyli z jednej strony o wolność swojego kraju, z drugiej strony walczyli przecież przeciwko tym barbarzyńskim totalitaryzmom, które podcinały korzenie cywilizacji łacińskiej. Polacy, stawiając opór komunizmowi w okresie PRL-u, chociażby za czasów Solidarności, także walczyli o cywilizację łacińską. Właściwie więc w jakimś sensie ta walka trwa nawet do dzisiaj, walka z tymi idiotyzmami Brukseli, z tym Zielonym Ładem czy innymi ideologiami, które właściwie naruszają substancję tej cywilizacji łacińskiej, to jest właściwie nadal ta walka w sensie antemurale christianitas, w której zresztą jesteśmy osamotnieni. To tak jak podkreślał arcybiskup krakowski Marek Jędraszewski, że właściwie Polska jest już nie tyle przedmurzem chrześcijaństwa, co wyspą, obleganą ze wszystkich stron przez jakieś prądy liberalno-lewicowe. Jest to trudne znajdować się w takiej pozycji i walczyć z tymi ideologiami, ale ludzie dobrej woli powinni zdawać sobie sprawę, że takie są wymogi chwili i musimy je spełniać.
Można powiedzieć, że ten Chrzest Polski, skierowanie naszego kraju na tory chrześcijaństwa postawiło przed nami także pewne wyzwania dziejowe, które żeśmy realizowali. Oczywiście oprócz tego, że się modliliśmy, że rozwijaliśmy kulturę chrześcijańską i chrześcijańskie oblicze naszego kraju, broniliśmy chrześcijaństwa i wolności i swojej i całej Europy, to także pracowaliśmy dla własnego dobra i rozwoju. Badacze podkreślają, że przeciętny szlachcic polski, jak trzeba było, chwytał szablę i szedł walczyć, ale także miał własny folwark, uprawiał ziemię, handlował zbożem – pracował. I ten etos pracy był wśród szlachty wbrew pozorom, gdyż czasem jest negowany, był rozwinięty. Melchior Wańkowicz zawsze podkreślał, że u podstaw pomyślności finansowej wielu polskich rodów szlacheckich i magnackich stała właśnie ta sakiewka, ta umiejętność ciułania pieniędzy zdobytych przecież w sposób godziwy, poprzez uprawę ziemi, hodowlę bydła czy inne, zazwyczaj jakieś rolnicze, działania.
Pewna więc przedsiębiorczość, pewna umiejętność zadbania o siebie i rodzinę także istniała, i także wiązała się z tymi chrześcijańskimi korzeniami, z tymi zadaniami czynienia sobie ziemi poddanej, pracy dla dobra wspólnego. Poczucie dobra wspólnego zresztą ułatwiało działanie. Popatrzmy na samo określenie naszego państwa. Mówimy: republika, Rzeczpospolita. Rzeczpospolita to się tłumaczy jako republika. Oczywiście politolog powiedziałby, że republika od monarchii różni się tym, że nie ma króla, ale to są pewne wywody pozorne. W dawnej Polsce, w XVI czy w XVII wieku był król, miał całkiem spore uprawnienia, ale kraj też nazywano republiką czyli Rzeczpospolitą. Dlaczego? Bo Rzeczpospolita w znaczeniu staropolskim, ale i dzisiejszym to jest nie tyle jakiś tam konstrukt politologiczny. Rzeczpospolita to jest wspólnota. Najlepsze słowo, którym można oddać słowo „Rzeczpospolita”, to „wspólnota”. To jest nasza wspólnota, a jeżeli tak, to my za nią odpowiadamy. I nawet jak jest król, który ma szczególne zadania od Pana Boga, koronę, sakrę, szereg uprawnień, bardzo poważnych zresztą, to nie znaczy, że my nie mamy nic do powiedzenia.
To była monarchia mieszana, w której jest król-monarcha z nadania Bożego, ale także mieszkańcy, którzy też mają coś do powiedzenia, chociażby podczas zjazdów stanowych, sejmików, sejmów – to było u podstaw Rzeczpospolitej. Ta konstrukcja pojawiła się bardzo wcześnie i była przestrzegana do końca. Że ulegała ona różnym złym tendencjom poprzez pojawienie się tej opacznie rozumianej na sejmach zasady jednomyślności itd.? Zgoda, ale była to konstrukcja, której nam generalnie zazdroszczono w XVI wieku, że u nas tak harmonijnie to wszystko się odbywa, że monarcha ma swoje kompetencje, ale są one ograniczone przez wolę ich poddanych.
W Polsce, w odróżnieniu od Moskwy, od późniejszej Rosji, władca był także podporządkowany prawu państwowemu, a w zasadzie to dwóm czynnikom: i prawu i obyczajowi. W 1608 roku posłowie polscy prowadzili z moskiewskimi pertraktacje i ci Moskale dość mocno słownie atakowali naszych posłów. W pewnym momencie zadali pytanie: „Jak to jest możliwe, że Zygmunt III Waza pozwolił Jerzemu Mniszchowi na to, żeby jego córka, Maryna Mniszchówna, wyszła za mąż za Dymitra Samozwańca? Przecież ten Dymitr to wredny oszust”. Pomijając aspekt, czy ten Dymitr był oszustem, czy nie, to samo postawienie sprawy posłów polskich zaszokowało. Odpowiedzieli Moskalom tak: „Słuchajcie, w Polsce każdy szlachcic wydaje córkę za kogo chce i nic królowi do tego”. Dla Moskali to był szok: „Jak to nic do tego?”. Nie rozumieli, że w Polsce są pewne dziedziny życia, w które król nie ingeruje, bo nie może – nie pozwala mu na to ani prawo, ani obyczaj. I to było dla tych Moskali nie do pojęcia.
Inny przykład. Jeżeli najwyższy rangą kniaź moskiewski, dygnitarz w Moskwie, pisał list do cara, to jeżeli miał na imię Piotr, podpisywał się Pietruszka, a jeżeli miał na imię Iwan, to podpisywał się Waniuszka, co dosłownie oznacza „Piotruś” albo „Jasio”. Tak car zwracał się do swoich pokojowych, do swoich służących, którzy – załóżmy – nocniki mu z komnaty wynosili. Czyli ci najwyżsi dygnitarze podpisywali się tak, jak gdyby byli niewolnikami, służącymi cara. W Polsce każdy senator podpisywał się jednak dumnie, na przykład: Jan Karol Chodkiewicz, Hetman Wielki Litewski. W Moskwie byłoby to nie do pomyślenia.
Ta zasada godności, dumy przechodziła z władcy na obywateli – jesteśmy dumnymi Polakami i mamy prawo do swojej godności osobistej. Oczywiście początkowo to dotyczyło głównie szlachty – liczyła ona 10-12 proc. mieszkańców w XVI-XVII wieku – ale z czasem i mieszczanie, a w XIX wieku również chłopi stali się pełnoprawnymi Polakami. Zauważmy, że unarodowienie w XIX, a nawet jeszcze w XX wieku tych szerokich mas chłopskich odbyło się w taki sposób, że właściwie jak gdyby szlachtą stali się wszyscy Polacy. Ta forma grzecznościowa „pan” jeszcze w dawnej Polsce, przysługiwała tylko szlachcie. Nagle panami stali się wszyscy: i ten Maciek, który orze ziemię, i ten Józek, który jest kowalem, i ten Jankiel, który prowadził karczmę i był Żydem – każdy ma prawo do określenia „pan”, ponieważ nastąpiło pewne rozszerzenie tej definicji Polaka, uzyskanie świadomości narodowej, a z nią się wiązało uszlachcenie całego narodu.
Jak już jesteśmy przy tej dumie, to wróćmy na chwilę do tego wątku metafizycznego. Obiektywnie rzecz ujmując można powiedzieć, że w pewnym sensie Polska jest nadal monarchią, ponieważ Śluby Lwowskie Jana Kazimierza nadal obowiązują i Maryja jest naszą Królową, a to naprawdę wielki powód do dumy.
Tak. I żeśmy zawsze w sytuacjach tragicznych, trudnych, skomplikowanych odwoływali się do Matki Bożej. Można powiedzieć, że nigdy nas nie zawiodła. Polacy mieli szczególny kult Maryi, również w jej wizerunkach z Częstochowy i z Ostrej Bramy i wielu wielu innych, należy też przytoczyć objawienia w Gietrzwałdzie i szereg innych… To wszystko pozwalało nam przetrwać w trudnych chwilach i czuliśmy, że jesteśmy pod Bożą opieką i pod szczególną opieką Matki Bożej. To wszystko jest prawda.
Zawsze podkreślam jedną rzecz, w XX wieku miały miejsce dwa wydarzenia, które po ludzku rzecz biorąc nie miały prawa się zdarzyć. Pierwsze to odrodzenie Polski w 1918 roku – przecież Polska była wówczas rozdarta między trzy supermocarstwa: Austrię, Niemcy, Rosję. Kto w 1914 roku mógł przypuszczać, że po czterech latach te wszystkie trzy supermocarstwa upadną, a Polacy wezmą sprawy w swoje ręce i z terytorium, które należało do tych trzech supermocarstw, wykroją sobie niezależne, suwerenne państwo polskie? Po prostu nie do pomyślenia. Przecież to był cud. To była jawna ingerencja Boska.
Drugi taki moment – rok 1989. Pamiętam, że jeszcze w 1987 roku toczone były takie rozmowy, ile ten komunizm potrwa – mówiono, że jeszcze 50-100 lat. Małej wiary byliśmy, ale pamiętam te rozmowy. I nagle mija kilka lat, przynajmniej teoretycznie nie ma już tego komunizmu jako takiego w Europie Środkowej. Nie ma Związku Sowieckiego. Polska staje się niepodległa, suwerenna. Był wielki entuzjazm, wielka radość, jakkolwiek to się odbyło, czy komuś się podoba ten okrągły stół czy nie, ale mimo wszystko to się dokonało. Podzielałem ten entuzjazm. Teraz jest nam bardziej ciężko, gdy widać, jak to powoli tracimy, jak to powoli jest nam wyszarpywane, zabierane i co najgorsze – przy przyzwoleniu ogromnej części polskiego społeczeństwa. Trudno to pojąć, trudno to zrozumieć i trudno się z tym pogodzić.
Jeszcze była jedna interwencja, już ewidentna, Matki Bożej, a mianowicie Cud nad Wisłą, ale chciałam zapytać o co innego. Czy nie odnosi Pan wrażenia, że ktoś usiłuje na nowo napisać Polakom historię? Do polskiej historii wdziera się agresywnie niemiecka narracja historyczna i co ciekawe, dzieje się to w zasadzie bez większego sprzeciwu kręgów, które powinny stać na straży prawdy historycznej, na straży faktów, na straży dobrze rozumianej polityki historycznej państwa polskiego.
Tak. To jest zjawisko, które trwa już od lat. Niemcy położyli ogromny nacisk na politykę historyczną, a jest to w ich wydaniu polityka wypierania, wybielania, zrzucania na kogoś innego wszystkich win za straszne rzeczy, które zrobili w latach 1933-1945, w okresie hitleryzmu. Zaczęli te politykę realizować już w latach 50. XX wieku, tuż po powstaniu Republiki Federalnej Niemiec, gdy na dużą skalę zaczęto używać określenia „naziści”. Początkowo nie zaprzeczali, że naziści to Niemcy, potem zaczęli sugerować, że tymi nazistami mogli być przedstawiciele innych narodów. Wykorzystano tutaj kompletną ciemnotę jeżeli chodzi o znajomość historii wśród narodów europejskich, bo jest ona rzeczywiście straszna, nawet w Stanach Zjednoczonych. Jak się na Sorbonie przeprowadza ankietę „Kto to byli naziści?”, to w 70 proc. studenci piszą, że to byli Polacy. W Kanadzie – ponoć 50 proc. studentów daje taką odpowiedź. I o to dokładnie Niemcom chodziło.
Niemcy zastosowali także również inne metody, na przykład krzewili mit rycerskiego Wermachtu, twierdząc, że jeśli chodzi o Niemców to zbrodnie popełniali tylko funkcjonariusze Gestapo i SS, może niektóre formacje policyjne, za to Wermacht walczył po rycersku i to byli wspaniali rycerze. Cała Europa kupiła tę narrację, czy nawet Stany Zjednoczone. Tymczasem dzisiaj wiadomo, że Wermacht popełnił dużo więcej zbrodni wojennych, chociażby ze względu na swoją liczebność, niż esesmani. Taką wodę ludziom z mózgu się robi, takie bzdury się wpaja. Przy okazji zresztą starając się sugerować straszliwe kłamstwa, że Polacy współuczestniczyli rzekomo w mordowaniu Żydów, czy też wydawali Żydów Niemcom, czy też zupełnie nie interesowali się ich losem.
Oczywiście, jak zawsze i wszędzie dochodziło czasem do jakichś kryminalnych działań, które należy potępiać, natomiast liczba Polaków ratujących Żydów była duża i na pewno nie jest do końca doszacowana, bo to nie były czasy, że jeżeli Polak ratował Żyda, to się tym chwalił. Czasami ginął, bo w Polsce mordowano całe rodziny za pomoc Żydom, więc ciemna liczba jest siłą rzeczy olbrzymia. Podkreślmy jeszcze raz – ze względu na ogromne sankcje, które istniały, nikt się tym nie chwalił – często te wszystkie rzeczy odbywały się w sposób jak najbardziej utajniony.
Moja ciocia Janina Lisowska, rodzona siostra mojej mamy, mieszkająca na Brasławszczyźnie udzieliła pomocy Żydówce, uciekinierce z getta wileńskiego, która przeszła pewnie 150-200 km lasami. Ciocia znalazła ją u siebie w stodole. Udzieliła jej pomocy, potem zaprowadziła ją do oddziału partyzanckiego – bo ciocia była zaprzysiężoną żołnierką Armii Krajowej – gdzie ta Żydówka pewnie została sanitariuszką. Ciocia o tym opowiadała, nawet pisała, tylko czy ona znała nazwisko tej Żydówki? Nie znała i nawet się nie interesowała, bo po co. To mogło przynieść tylko szkodę. Czy zna jej późniejsze losy? Nie znała, bo skąd ona mogła wiedzieć, co się z tą dziewczyną stało. Czy przeżyła i mieszka w Polsce? Czy może zginęła w czasie jakiejś akcji bojowej? Czy przeżyła i wyjechała na przykład do Izraela czy USA? Nie wiedziała, nic nie wiedziała. Podejrzewam, że takich przypadków mamy tysiące, może nawet dziesiątki tysięcy, więc my, Polacy, musimy zintensyfikować własną politykę historyczną tak, że z jednej strony ta polityka musi być nastawiona na nasze społeczeństwo, które powinno poznawać prawdę, także o tych najnowszych wydarzeniach, z drugiej strony ta polityka musi mieć aspekt obronny, żeby przed tymi bzdurami rozsiewanymi przez Niemcy bronić się skutecznie, zwłaszcza że Niemcy często używają wyrafinowanych metod.
Spójrzmy na serial „Nasze matki, nasi ojcowie” – tam niemieccy żołnierze po cichu bratają się z Żydami w czasie II wojny światowej. Są takie sceny. Polacy zaś są pokazywani jako wstrętni antysemici. M. in. żołnierze AK są w tym filmie antysemitami – większego kłamstwa nie można sobie wyobrazić, większej manipulacji, ale serial ma dobrą akcję, jest dobrze nakręcony i kupowany w krajach całego świata. Niestety my, Polacy, jeżeli chcemy prowadzić skuteczną politykę historyczną, to musimy seriale i popularne dobre filmy fabularne zacząć też za duże pieniądze kręcić – sprawnie nakręcone, ciekawe, żeby skutecznie oddziaływały w tej sferze popkultury. I te seriale powinny ukazywać prawdę historyczną.
To dopiero początek tego zakłamywania, tak naprawdę, dlatego że w projekcie forsowanych zresztą z pogwałceniem unijnego prawa zmian traktatowych jest stworzenie nowego europejskiego człowieka. Należy przypuszczać, iż nastąpi to między innymi poprzez tworzenie nowej historii europejskich państw. Już w tej chwili do historii mamy polsko-niemieckie podręczniki.
Polsko-niemieckie, które niestety, jak się człowiek w nie wczyta, to widzi wiele rzeczy z polskiego punktu widzenia potraktowanych bardzo pobieżnie. A co pobieżne, to jest często nieprawdziwe, zbyt uogólnione.
Projekty europejskie stworzenia nowego człowieka zakładają wykorzystanie pewnych ideologii lewicowo-liberalnych, akcentowanie poglądów lewicowo-liberalnych w europejskiej kulturze, a wyrzucanie chrześcijaństwa, norm chrześcijańskich, zasad chrześcijańskich. Wszystko to dąży w kierunku złym, bo w odwróceniu norm chrześcijańskich kryje się także i aborcja, i eutanazja, i wszystkie najgorsze rzeczy, jakie można sobie wyobrazić.
My, Polacy, powinniśmy zacząć dojrzewać do odwagi, żeby powiedzieć, że ta Unia Europejska to nam właściwie do niczego nie jest potrzebna. Pewne argumenty (prawdziwe!) są bardzo praktyczne. One mogą oddziaływać na społeczeństwo. Na przykład argument taki, że ta pomoc gospodarcza Unii staje się coraz bardziej iluzoryczna. Jakieś uwarunkowania, że jeżeli mamy dostać pieniądze na broń, to musimy ją kupować tylko u Niemców, a Niemcy nie są w stanie tej broni tyle produkować, żeby nas szybko uzbroić. Amerykanie – wręcz przeciwnie. Z punktu widzenia ekonomicznego i bezpieczeństwa narodowego ta Unia przestaje nam się opłacać. Jeżeli jeszcze ta Unia nam narzuca różne bzdurne normy, różne wymogi uderzające w naszą tożsamość i religijną i narodową, to ona tym bardziej przynosi szkodę. Jeżeli wykruszeniu ulegnie nasza polska tożsamość, to Niemcy bardzo szybko polskim społeczeństwem się zajmą. Dla nich taki status neokolonialny w dziedzinie gospodarki i równocześnie wpływ na umysł młodego pokolenia i w zasadzie plan odzyskania ziem zachodnich i północnych, a może nawet rozszerzonych o dalsze prowincje jest już realizowany – wszystko to może się odbyć pod hasłem zjednoczonej Europy. Ale to będzie zjednoczona Europa, która tylko nominalnie będzie miała stolicę w Brukseli. Tak naprawdę to ta stolica będzie w Berlinie.
Rzeczywiście, współczesna Unia Europejska nie ma w zasadzie nic wspólnego ze Wspólnotą Europejską, którą zakładał Robert Schuman. Zresztą o Robercie Schumanie mówi się, że był nieświadomym spadkobiercą wartości I Rzeczpospolitej. Czy zgodzi się Pan Profesor z taką tezą?
Tak, bo to była Rzeczpospolita narodów, które były narodami równymi, a przynajmniej w takim sensie były równymi, że nikt nie narzucał kultury innym narodom. Jeżeli już na przykład szlachta na terenach Białorusi i Litwy czy Ukrainy polonizowała się, to ona się polonizowała dobrowolnie. Nikt na siłę nie zakładał tam polskich szkół, nikt na siłę nie wymagał nauki języka polskiego. Faktem jest, że całe rodziny szlacheckie długo pozostawały dwujęzyczne.
Nikt nie narzucał obrządku łacińskiego – tam na wschodzie całe rodziny pozostawały wyznania grekokatolickiego, albo prawosławnego. W Polsce, w samej Koronie mieszkało wielu Niemców, Żydów, przedstawicieli innych narodowości. W Prusach Królewskich gdzie większość stanowili Polacy, ale gdzie miasta były często dość mocno zniemczone, to w Sejmiku Generalnym Prus Królewskich jako język urzędowy obowiązywał język niemiecki, co było podkreśleniem autonomii tego kraiku.
Musimy więc pamiętać, że I Rzeczpospolita była taką federacją różnych terytoriów, często o różnym statusie prawnym, o różnych zwyczajach i powszechna była tolerancja wszystkich dla wszystkich. Tolerancja i współpraca, wspólne interesy też oczywiście były, więc to porównywanie z tym, o czym myślał Schuman, jest jak najbardziej uprawnione.
Jakie znaczenie mają nauki historyczne w tworzeniu tożsamości narodowej?
Podstawowe. Nie można być patriotą, nie można kochać Ojczyzny bez znajomości jej historii. Historia oczywiście jest złożona, nie zawsze zawiera rzeczy dobre. Nie wszystko było dobre w naszej historii – są karty ciemniejsze, nie wolno o nich zapominać, nie wolno ich fałszować. Z drugiej strony historia służy rozwojowi patriotyzmu, służy rozwojowi naszej dumy narodowej, naszej tożsamości. Młodzi ludzie powinni znać historię, powinni się nią fascynować i do niej się odwoływać. Ta historia powinna być czymś tak potrzebnym, jak tlen do oddychania. Każdy Polak-patriota, który chce rozpatrywać te wspólnotowe aspekty dzisiejszej Rzeczpospolitej, wspólne interesy, które mają Polacy, pewną wspólną postawę, którą powinni zachowywać wobec roszczeń naszych sąsiadów, czy jakichś czynników zagranicznych – powinien znać historię. Poczucie wspólnotowości powinno wynikać także ze znajomości historii.
Mamy wspaniałe karty naszej historii, potrafiliśmy się jednoczyć, potrafiliśmy walczyć dla dobra Polski, potrafiliśmy dla niej pracować. Mamy wspaniałą kulturę, wspaniałych pisarzy, poetów, którzy kształtowali także naszą polską tożsamość. To wszystko trzeba kultywować, zachowywać i wyrabiać wśród młodych ludzi postawę zauroczenia, postawę akceptacji tego wszystkiego.
To, co się robi obecnie w szkole to tragedia, to wycofywanie „Pana Tadeusza” – ani w szkole podstawowej, ani w średniej nie trzeba całego „Pana Tadeusza” przeczytać, wystarczy tylko sześć ksiąg, taki jest wymóg. Wyrzucanie tych lektur bardzo podstawowych, fundamentalnych ze szkoły podstawowej, średniej, to wszystko to są działania, które mogą doprowadzić do tego, że młodzież stanie się obojętna na ten historyczny aspekt polskości, na to, że polskość jest czymś pięknym, fascynującym, ciekawym.
Co z tym można zrobić? Czekać na odwrócenie złych tendencji politycznych i pracować w celu ich odwrócenia, żeby to wszystko można było szybko przywrócić, naprawić, zreperować. Musimy jednak być gotowymi na represje, szykany, wyszydzanie. Taką cenę od wieków Polacy płacili za patriotyzm i przyzwoitość. Czy coś osiągniemy? Nie wiem. Musimy jednak próbować.
Rozmawiała Anna Wiejak
Prof. Wojciech Polak jest historykiem, wykładowcą Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Przewodniczącym Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.
Artykuł ukazał się w kwietniowym numerze Schuman Optics Magazine