Pierwsze ślady polskości w Brazylii to XVII wiek, ale osadnictwo zaczęło się dopiero w XIX wieku. Ci ludzie jechali tam i tak naprawdę dostawali tylko kawałek dżungli, zdecydowanie trudniejszej do wykarczowania niż nasze europejskie lasy. To było zupełnie nieporównywalne z tym, czego doświadczali w Polsce i to doświadczenie na pewno było niesamowicie ciężkie, a jednak się udawało i Polacy odnieśli sukces. Czy to wtedy zostało dostrzeżone w Brazylii i czy rzutowało jakoś na ich wizerunek?
Ks. dr Zdzisław Malczewski (SChr): Ja bym troszeczkę uzupełnił. Przed polskim osadnictwem przyjeżdżali polscy inżynierowie, którzy mają wielki wkład w rozwój kolejnictwa. Jeżeli popatrzy pani na mapę stanu São Paulo, to jedno z miast nazywa się Brodowski, na cześć inżyniera, który prowadził linię kolejową od jednego z miast aż do Santos, do portu. Ponadto też pojawiali się lekarze. Jest pewien błąd, bo się mówi, że osadnictwo zaczęło się w 1869 roku. Tak – w Parana. Mam już dwa ślady. Kiedy wrócę do Porto Alegre, będę chciał iść do archiwum stanowego, żeby dotrzeć do książek, w których zapisywano podróżnych przemieszczających się przez porty cesarza. Król Jan VI, kiedy po napaści Napoleona na Portugalię uciekł do swojej kolonii w dzisiejszej Brazylii. Osiadł najpierw w dzisiejszym stanie Bahia (miasteczko Salvador). Tam było mu za gorąco, przeniósł się do Rio de Janeiro. Jak było gorąco w Rio, to się udawał w góry, do Petropolis, gdzie został zbudowany pałac – latem jest tam chłodniej. Mam dwa ślady. Król Jan VI polecił, żeby notować podróżnych przewijających się przez porty. Jeżeli polskie nazwisko policjant napisał źle, patrzę na imiona jego żony i dzieci. Jak imiona są polskie, to mam pewność, że to był emigrant z Polski. Mam w dokumentach znalezionych w Brazylii, że w 1824 roku z grupą Prusaków przyjechała pokaźna liczba polskich emigrantów i osiedli w stanie Rio Grande del Sul, gdzie leży dzisiejsze miasto San Leopoldo. Zaraz za nimi przyjechała grupa żołnierzy. Dlaczego? Cesarz nie wierzył w lojalność żołnierzy pochodzenia portugalskiego, dlatego wysłał swojego emisariusza do Europy, żeby zapraszał młodzieńców do zaciągania się do armii cesarskiej Brazylii. Przyjechała grupa z jednym porucznikiem czy sierżantem, która walczyła w tzw. rewolucji łachmaniarzy, czyli rewolucji stanu Rio Grande del Sul, który z powodu wysokich podatków zbuntował się przeciwko Cesarstwu. Ta wojna trwała 10 lat. Ten stan uznało nawet najmniejsze państwo, Urugwaj, ale niestety potem rewolucjoniści zostali zwyciężeni, a Rio Grande del Sul – na nowo włączone do republiki cesarskiej. Także Polonia w Brazylii jest starsza, aniżeli się twierdzi.
Skąd zatem te rozbieżności?
Ja rozumiem intelektualistów z Kurytyby, którzy w latach 70. ubiegłego wieku zaczęli wydawać Roczniki Wspólnoty Brazylijsko-Polskiej i opierali się na tamtejszych dokumentach. Ale jak się szerzej popatrzy, to troszeczkę jest inaczej. Na przykład ks. Jan Pitoń, kiedy został rektorem polskiej misji katolickiej, jeździł po Brazylii, odwiedzał muzea, odwiedzał parafie, grzebał w parafialnych i państwowych archiwach i tam odnalazł – na przykład w Bahii – osadnicy byli dużo wcześniej aniżeli na południu, ale nie wytrzymali upałów. Przenieśli się więc do Rio Grande del Sul.
Tak samo kiedy ojciec Posadzy przyjechał – wysłany przez prymasa Polski, kard. Augusta Hlonda, założyciela Chrystusowców – do Brazylii, a także do krajów ościennych (Urugwaj, Paragwaj), żeby zobaczył, jaka jest sytuacja polskich osadników, udał się do najnowszej polskiej kolonii pod koniec 1929 roku, do Orła Białego. Państwo polskie w okresie międzywojennym było wystraszone nadwyżką demograficzną, więc nie mogło kupować ziemi bezpośrednio od państwa, chociaż takie ciągotki były, że chcieli mieć kolonię – odłączyć Parana od federacji brazylijskiej. Jest nawet mapa. Prof. Ruy Wachowicz był pierwszym brazylijskim intelektualistą pochodzenia polskiego, który pisał o historii polskiego osadnictwa w Paranie w języku portugalskim. W wydawanych przez kilka lat rocznikach pisali o Parana, potem zaprzestali, bo zabrakło im pieniędzy, ale warto grzebać jeszcze w innych stanach, bo ojciec Posadzy, po pobycie wśród emigrantów świeżo przybyłych z Polski do Orła Białego, odwiedzał tzw. stare kolonie w stanie Espírito Santo. Chodziłem jego śladami, również po cmentarzach, szukając polskich imion i nazwisk. Znalazłę Olgę, znalazłem Wandę – to są ślady z lat. 40-70. XIX wieku.
Mówię do naszych przyjaciół Brazylijczyków, którzy studiują historię naszego osadnictwa: szukajcie także w źródłach polskich. Jeżeli nie znasz języka polskiego, to twoje dotarcie tylko do źródeł wydanych po portugalsku w Brazylii jest ograniczone. Proszę mi wybaczyć, nie chcę być złośliwym, ale nieraz te prace magisterskie, które przeglądam, kilka doktoratów na temat emigracji polskiej, to tak: wstęp jest bardzo rozwinięty, dużo cytatów socjologicznych Amerykanów, Niemców, Anglików, potem rdzeń jest bardzo mały, zakończenie jest bardzo obszerne, a mnie chodzi o to, żeby ten rdzeń bardzo bogato ukazywał naszą historię, nasz wkład w rozwój Brazylii. Wszechstronny wkład, nie tylko rolniczy.
Wspomniał Ksiądz o wkładzie rolniczym. On też nie jest powszechnie znany i to nie tylko wśród Polaków w Polsce, ale też wśród samych Brazylijczyków…
Prof. Ruy Wachowicz jest znany i był znany na Uniwersytecie Warszawskim. Nawet próbowano go zaprosić, żeby kiedyś przyjechał z wykładami, bo mówił po polsku – jego ojciec był nauczycielem w jednej z polskich szkół w stanie Rio Grande del Sul – ale nie zdążył, gdyż nagle zmarł na palpitacje serca.
Z kolei prof. Czesław Bieżanko przywiózł z Chin nasiona soi. Był wykładowcą na Uniwersytecie w Pelotas, w Rio Grande del Sul i dowiedział się, że jest duża polska kolonia w Guarani das Missões, leżącym jakieś 600 km od Pelotas. Pojechał tam i usiłował przekonywać polskich osadników, żeby próbowali siać soję. Nasz rolnik, czy mówiąc językiem dawnym – chłop, nie dowierzał. Ale wtedy profesor Czesław Bieżanko zwrócił się do miejscowego proboszcza, żeby przekonał naszych osadników, rolników. Dlatego pytam tych moich Polonusów: „Wiecie, kto przyczynił się do wielkiego rozwoju Brazylii?”. Co tydzień wypływa jeden statek z portu Santos do Polski. Co wiezie? Soję, a to jest wkład polskich osadników z Guarani das Missões, dzięki oczywiście prof. Czesławowi Bieżance, który ich przekonał przy pomocy duchownego, ks. Wincentyna, pracującego w tamtejszej wspólnocie.
Księża w Brazylii w ogóle odegrali bardzo dużą rolę. Nie tylko byli opiekunami osadników, ale przecież też dzięki nim przetrwała polska kultura.
Sama pani profesor Maria Paradowska z PAN-u z Poznania, którą często odwiedzałem, jak przyjeżdżałem na wakacje, pisze w jednej ze swoich książek, że polscy duchowni, którzy kiedy caryca Katarzyna rozwiązała zakony i zgromadzenia zakonne, zmuszała byłych zakonników, żeby stawali się diecezjalnymi, nie mogli się z tym pogodzić i dowiadując się, że jest duża liczba osadników w Brazylii wybrali emigrację i pojechali do Brazylii. To byli ludzie, którzy prowadzili nie tylko pracę duszpasterską, zakładali szkoły parafialne, zakładali biblioteki parafialne. Były tzw. biblioteki podróżujące- gdy docierały do jednej kolonii, po jakimś czasie były przesyłane do następnej polskiej kolonii, gdzie ludzie czytali sobie książki. Nie byli takimi znowu ciemniakami, jak to próbuje się mówić, że „ignoranci wyjechali”. Nie. To byli ludzie, którzy myśleli o przyszłości. Jak urodziły się dzieci, wiedzieli, że to są już obywatele brazylijscy, więc uczono je w polskich szkołach oczywiście na samym początku w języku polskim, a później do południa po polsku, po południu po portugalsku. W mieście São Mateus do Sul (170 km na południe od Kurytyby) spotkałem Mulata, który powiedział: „Proszę księdza, ja skończyłem gimnazjum polskie w Mallet”. Mieliśmy cztery polskie gimnazja. Kto skończył gimnazja w Malletcie, Kurytybie, Porto Alegre, to miał prawo uczyć w szkole od pierwszej do czwartej klasy, albo pracować jako rachmistrz w biurze rachunkowym. Księża zajmowali się osadnikami, byli lekarzami, doradcami, pisali listy tym, którzy w Polsce nie nauczyli się pisać w języku polskim. Także ksiądz miał różnorodne zajęcia. Sto kilometrów na południe od Kurytyby jest miasto Palmeira. Mieszkał tam polski ksiądz, który opiekował się grupą polskich kolonii. Jadąc samochodem, będąc wtedy prowincjałem naszego zgromadzenia, byłem ciekawy, ile kilometrów on przemierzał na grzbiecie konia, żeby dotrzeć poza Mallet – 250 km. On nie miał GPS-u, nie miał nawet mapy. Jak on docierał? Skąd wiedział, gdzie są ci nasi koloniści? Naprawdę podziwiam tych księży.
Jednego opadły po drodze jakieś insekty, od których nie mógł się uwolnić. Nie mógł spać, bo go gryzły. Żyli w warunkach bardzo ubogich. Przy każdym kościółku, który Polacy budowali zawsze był pokoik przy zakrystii, gdzie ksiądz mógł się przespać i na drugi dzień już być do dyspozycji Polaków. Nieraz polscy emigranci bili się o księdza, bo czekali na jego przyjazd dziesięć lat. Jak się dowiedzieli, że jest w innej kolonii, to chcieli go wykraść, przenieść go do swojej kolonii. On ich nie tylko podnosił na duchu, zaspokajał ich potrzeby duchowe, ale także był ich liderem.
Wielkim wydarzeniem dla Polaków w Brazylii był wybór Ojca Świętego Jana Pawła II. Pozwolił on też przełamać wiele stereotypów, które w okresie komunizmu narosły wokół polskiej społeczności.
Tak. Powiem w ten sposób – to jest moje patrzenie jako Polaka, ale zarazem emigranta – kiedy w Polsce była komuna, w Brazylii był reżim wojskowy. Nie można było więc mieć kontaktu, bo już ten miejscowy Brazylijcznyk polskiego pochodzenia był podejrzany o komunizm. Kiedy pod koniec 1978 roku czekałem na brazylijską wizę, przez przypadek odwiedził naszą parafię w Stargardzie koło Szczecina nasz parafianin, który pracował w brazylijskim konsulacie w Gdyni. Dzisiaj już ten konsulat nie istnieje. On mi powiedział tak: „Ksiądz będzie czekał pół roku na brazylijską wizę, dlatego że służby brazylijskie będą księdza sprawdzać, czy ksiądz nie jest czasem komunistą”. Rzeczywiście, minęło pół roku – otrzymałem brazylijską wizę i mogłem pojechać. Także Polacy w tamtym okresie bali się mieć kontakt z Polską, bo byliby podejrzani o sprzyjanie komunistom.
Jeśli chodzi o stereotypy, to nie jest kwestia tylko naszych Polonusów. To jest kwestia Włochów. To jest kwestia Niemców. To jest kwestia innych. To są tzw. tubylcy czyli mieszańcy Portugalczyka z Murzynem, czy Portugalczyka z Indianinem – oni na przybyszów z Europy patrzyli trochę inaczej, bo im zajmowali miejsce. To nie było, jak to się ładnie mówiło w szkołach, „odkrycie Ameryki Południowej”. To był zwykły najazd, bandytyzm Portugalczyków, Hiszpanów, którzy zajęli Amerykę Południową czy potem Irlandczyków, Anglików, którzy zajęli Amerykę Północną. Dlatego historia tam mówi o najeździe, o okupacji.
Kiedyś odprawiałem wieloetniczną Mszę w mieście Ijui, w którym pracowałem przez pięć lat. Po 21 latach wróciłem do tej parafii i w czasie Mszy zapytałem Murzyna: „Czy Portugalczycy was przeprosili za niewolnictwo?”. Z Mozambiku, z Angoli wykradziono 3 mln ludzi wolnych, zamieniając ich w niewolników, gdzie na targu w Rio de Janeiro czy w innych portach sprzedawano ich wielkim obszarnikom, którzy traktowali ich jak zwierzęta do pracy.
Jak Brazylijczycy wspominają Jana Pawła II?
Brazylijczycy go pokochali, dlatego że kiedy Jan Paweł II po raz pierwszy przyjechał w 1980 roku, zwracał się do nich w języku portugalskim i zawsze, w każdym stanie, gdzie był, był dobrze przygotowany i umiał używać charakterystycznych słów. W każdym stanie są bowiem różne nazwy mieszkańców. Próbował utożsamiać się z miejscową ludnością. Pił yerba mate. Ale miejmy na uwadze to, że brazylijski episkopat nie brał pod uwagę spotkania Jana Pawła II z brazylijską Polonią. Kiedy delegacja konferencji episkopatu pojechała do Watykanu i rozłożono przed Janem Pawłem II mapę Brazylii pokazując, jak zaplanowali pielgrzymkę, papież ich zapytał: „Gdzie się znajduje Kurytyba?”. „Tutaj”. „To chcę ją odwiedzić”. „Ale Ojcze Święty, nie jest w planach”. „Ale ja chcę tam pojechać”. „Dlaczego?”. Ja mam wielki szacunek dla emerytowanego biskupa Pedro Fedalto, który za Jana Pawła II był ordynariuszem Kurytyby. Już szły listy do Watykanu i do Jana Pawła II w języku polskim, portugalskim, francuskim, że Polonia chce się spotkać z Janem Pawłem II i z drugiej strony on też się chciał spotkać, mimo że biskupi nie chcieli. W grupie przygotowującej spotkanie Jana Pawła II z Polonią był abp Marcinkus i jeden z pułkowników wojska. Pokazano kościół polski pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Abp Marcinkus mówi: „To jest za małe miejsce”. Ktoś zaproponował: „To może na stadionie Couto Pereira?”. Kiedy Marcinkus – prawa ręka Ojca Świętego i zarazem jego obrońca – zobaczył, uścisnął świętej pamięci ojca Benedykta, ówczesnego rektora polskiej misji. „To tu zrobimy spotkanie z Polonią. Jest 70 tys. miejsc”. Miejscowy arcybiskup mówi: „Ale wy mi dzielicie moją archidiecezję!” i zażądał, aby część biletów wstępu na spotkanie Ojca Świętego z Polonią było dane do dyspozycji archidiecezji. Prosiłem ks. Benedykta, bo on był u mnie rezydentem, żeby to wszystko spisał, gdyż w tej chwili opisuję to, co on mi opowiadał.
Spotkanie Jana Pawła II z brazylijską Polonią było wspaniałe. Dlaczego? On znał te trudne warunki i dlatego mówił o krzyżu, o cierpieniu. Czego Polacy nie przeszli? Ci bohaterzy, którzy uciekali z Polski, bo szukali wolności. Wielu z naszych ówczesnych rolników opuszczało Polskę pod zaborami, bo nie chcieli być wciągnięci do armii rosyjskiej, pruskiej, czy austriackiej. Woleli być wolnymi. Prof. Marcin Kula na jednej z konferencji mówił: „Trzeba tych ludzi podziwiać. Byli prości. I teraz oni wybierają niewiadomą”. Obiecywano im, że na drzewach rośnie chleb, w rzece płynie miód i mleko, a spotkali busz i teraz trzeba było te drzewa palić, ścinać. Oczywiście, że cesarz na początku im dawał jedną krowę, siekierę, piłę do ścinania, żywność, ale niekiedy dyrektor tzw. kolonizacji ich oszukiwał, dawał im mniej. Oni musieli też pracować kilka dni w tygodniu wytyczając kamieniste drogi.
Polacy mają wielki wkład w rozwój rolnictwa. Przecież kto wymyślił te pierwsze wozy konne w Paranie? Nasi osadnicy. Zostało to zresztą nazwane „wóz polski”. Ale mieli też i bryczki, którymi jeździli do kościoła wioząc córkę do ślubu itd.
Ksiądz przygotowuje Słownik Biograficzny Polaków mieszkających w Brazylii. Jak zaawansowane są te prace?
Wydałem już pierwszy tom w Centrum Studiów Latynoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego – szkoda, że zlikwidowano to centrum. Chcę przygotować drugi tom. Już 23 lata wydaję czasopismo akademickie „Projekcje. Czasopismo studiów Polonii brazylijskiej”. Mam rozpoczętą książkę na temat osadnictwa polskiego w Orle Białym. W okresie międzywojennym była nadwyżka demograficzna, więc państwo polskie poprzez swoich ludzi utworzyło dwie organizacje pozarządowe: Towarzystwo Kolonizacyjne, które otrzymało od stanu Espirito Santo 50 tys. hektarów i tam miano osadzić 1800 rodzin w ciągu ośmiu lat, ale wybuch II wojny światowej przeszkodził w dalszej kolonizacji, w rozwoju i przesyłce imigrantów, którzy mogli za ziemię zapłacić tu, w Polsce, albo tam, po przybyciu, po roku, kiedy już zaczęli produkować kawę czy inne produkty rolne. Wtedy w ratach mogli spłacać produktami tę ziemię, którą nabyli – 20 hektarów ziemi. I powstała Liga Kolonialno-Morska, która też w okresie międzywojennym wykupiła tereny w Parana w kierunku Paragwaju. Tam też powstały polskie kolonie.
Jak w tej chwili wygląda sytuacja polskich emigrantów w Brazylii?
Emigrantów jako takich to mamy jednostki. To są w wielu przypadkach małżeństwa mieszane. Pokochałem Polonusów w Orle Białym – to jest 850 km od Rio de Janeiro w stanie Espirito Santo. Oni się nauczyli uprawiać kawę. Tam ziemniaki nie rosną. Jeden z brazylijskich księży im mówił: „My jemy ryż”, bo mogą tam sobie posadzić ryż na sucho, albo na mokro, czyli w bagnie. Mówi: „Jemy ziemniaki, jak jest wielkie święto”, bo to trzeba przywieźć z innego stanu, na przykład z Parana, gdzie jak jest dobre lato, to nasi osadnicy potrafią trzy razy w roku zbierać ziemniaki. Spotkałem Polonusa, który oprócz tego, że jest plantatorem kawy, prowadzi również jej skup – ma wielkie silosy, gdzie przechowuje kawę naszych producentów i jak cena idzie do góry, to zabierają kawę i sprzedają. On tygodniowo sprzedaje tony kawy i chce sprzedawać ją do Polski. Byłaby specjalnie opakowana z napisem „Kawa wyprodukowana przez potomków polskich osadników w Orle Białym”.
Rozmawiała Anna Wiejak