Po wielu trudach, z poranionymi łapami psy-ratownicy z Polskiej Ciężkiej Grupy Poszukiwawczo – Ratowniczej HUSAR powróciły do kraju wraz z przewodnikami. Teraz czeka je wypoczynek i rekonwalescencja.
Pytany, jak wyglądała praca 8 psów z Polskiej Ciężkiej Grupy Poszukiwawczo – Ratowniczej HUSAR prowadzącej akcję ratunkową Turcji bryg. Karol Kierzkowski, rzecznik prasowy komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej odpowiada: „To jest bardzo ciężka i żmudna praca. Te psy pracują węchem, są bardzo pomocne i bardzo szybko przeszukują to gruzowisko. To jest na zasadzie takiej 'zabawy’. Proces szkolenia na tym polega, że jest to 'zabawa’ w wyszukiwanie osób. Dzięki temu mają dużą motywację i dużo radości”.
„Gruzowisko to jest niebezpieczne środowisko dla tych piesków. Mogą się tam zranić” – zauważa bryg. Kierzkowski podkreślając, że „te psy, które były w Turcji, miały poranione łapki, otarcia”. „Była to dla nich bardzo wyczerpująca praca. Tych piesków potrzebowaliśmy praktycznie cały czas. Miały mało odpoczynku, ale wiadomo – wszystko w granicach rozsądku” – relacjonuje.
„Te pieski były bardzo pomocne, bo dzięki psom szybko lokalizuje się, gdzie mogą być zasypane osoby. Jeżeli jest potwierdzenie, że są, wtedy ekipa techniczna może już wykonać dostęp do osób poszkodowanych i odgruzowywać. Dzięki temu odnaleziono te dwanaście osób” – zwraca uwagę rzecznik KG PSP. Jak dokładnie wyglądały procedury? „Dostawaliśmy sygnały od miejscowej ludności, czy ktoś może być. Wtedy taką standardową procedurą jest przepuszczenie piesków przez gruzowisko. Jeden piesek coś wychwytuje, odznacza, drugi potwierdza. Jeżeli mamy potwierdzenie, to wtedy lokalizujemy dodatkowo, na przykład kamerą wziernikową staramy się dojrzeć to, co można i rozpoczyna się żmudny proces wykonania dostępu do tych osób, które są pod gruzami. W jednym przypadku zajęło to nam ponad 20 godzin. Psy są nieocenione, a przede wszystkim najszybsze” – stwierdza.
Dopytywany, w jaki sposób pies-ratownik alarmuje, że pod gruzami ktoś się znajduje, bryg. Karol Kierzkowski wyjaśnia: „Szczeka, ale jest to specyficzne szczekanie, jedyne w swoim rodzaju. Przewodnik rozpoznaje, że to nie jest szczekanie na zabawę, czy jakieś inne reakcje, tylko jest to szczek trenowany. Wtedy wiadomo, że tam ktoś jest, że pies daje znać, iż kogoś czuje”.
Proces szkolenia psa-ratownika jest bardzo długi i żmudny. „Żeby zdać rygorystyczne i trudne egzaminy pies potrzebuje minimum dwóch-trzech lat” – mówi bryg. Kierzkowski. „Są dwa takie egzaminy: jeden na poszukiwanie w terenie (las, łąka), drugi to jest gruzowiskowy (I i II klasy). Żeby pies mógł pracować podczas katastrof budowlanych, technicznych, na przykład po trzęsieniu ziemi czy wybuchu gazu, musi mieć ten egzamin i certyfikat, czyli wiemy, że ten pies ma sprawdzone umiejętności, kwalifikacje i jest w straży pożarnej dopuszczony do akcji ratowniczych. Z takimi pieskami trzeba pracować codziennie – to, co przewodnicy podkreślają – to są nawet dwie, trzy godziny tresury dziennie, oczywiście pielęgnacja i odpowiednia dieta” – dodaje.
„To jest bardzo skomplikowany proces, ale przewodnicy tych psów, to są pasjonaci. Naprawdę sobie świetnie z tym tematem radzą i cieszą się. Te psiaki przecież mieszkają z przewodnikami. Można powiedzieć, że taki pies to członek rodziny” – zaznacza rzecznik KG PSP.
Psy-ratownicy, które powróciły z akcji ratunkowej w Turcji znalazły się pod troskliwą opieką weterynarza. „Potrzebują trochę odpoczynku, kilka dni do tygodnia, w zależności od tego, jakie są zalecenia weterynarza. Widziałem, że były zakładane specjalne buciki ochronne, bo na gruzowisku jest masa ostrych elementów i podczas pracy psiaki się ranią, więc opieka weterynarza jest od razu na miejscu. Teraz, kiedy pieski wróciły, była i pielęgnacja, mycie i ogólne sprawdzenie stanu zdrowia” – mówi bryg. Kierzkowski. „Myślę, że tydzień, do dwóch odpoczynku i dalej będą mogły pracować i pomagać ludziom” – ocenia.
Anna Wiejak
Fot. Państwowa Straż Pożarna